sobota, 6 czerwca 2009

Polonisteczki

Pańska fizjonomia mnie urzeka
pożądam i czekam
by rozerwać koszulę
i pocałować czule
tors umięśniony
w owłosienie obleczony
łowczyni noszę miano
bo utraciłam już dawno wiano
kochanką Twoją zostanę
od przodu od tyłu na wspak
daj mi tylko znak
Prawdziwe polonisteczki-dwudziesteczki-ciasne cipeczki zakochane są w swoich słodkich wykładowcach, których Bóg stworzył na pokuszenie, których Bóg obdarzył urodą i intelektem. Połączenie to iście diabelskie wzmaga chuć polonisteczek-dwudziesteczek-ciasnych cipeczek. Nie mogą spać. Nie mogą jeść. Nie mogą pisać. Ubierają więc głębokie dekolty i przykrótkie spódniczki i czekają na pytanie o numer telefonu.
Polonisteczki-dudziesteczki-ciasne cipeczki zawsze dostają oceny bardzo dobre z egzaminów ustnych.

sobota, 23 maja 2009

Niepokoje

Szczęście nie ma Twojego imienia
Nęci mnie widmo zbawienia
Po trzech latach cierpienia
Bez imienia dni mijały
Bez celu wyższego
Z łyżką w ręku i w wałkach
Jak w zegarku chodziłam
Byś wolny czas na zabawie przepędził
I opiekę należytą otrzymał
Z rąk kobiecych 
Wyrwać Cię nie mogłam
Bezbożna i nieszczęśliwa
Będę jeszcze długo żyła
Jak wytłumaczysz dziecku nienarodzonemu
Że kawał z Ciebie chuja
Mężczyznę udającego
Niańczyć już nie będę chłopa dorosłego
W pełni rozwiniętego
Nie dla Ciebie wagina moja
Na wagę złota ona
Byłe komu niestworzona
Obyś nadal bawił się dobrze
Bez wyrzutów sumienia oraz troski istnienia
Pustka przez Ciebie przemawia
Której unieść dalej nie mogę
Tym razem mnie pomóc trzeba
Obejdzie się bez ckliwego łaknienia
Piersi mojej
Wyznaj swoje grzechy
Dla mojej uciechy
Bym w spokoju odejść mogła

A zatem


Miłość tu nic
Do rzeczy ma
Zachowuj się stosownie
Do okoliczności
Złamanego serca mojego
Twoje przestało bić dawno temu
Odkąd włos w warkocz zaplatać mogę
Granic bólu nie zmierzę termometr nie zadziała
Bez czucia ciało zimne serce lodowate
Chcesz? 
Ofiaruję Ci w tej podzięce aortę i zespół
Drobniutkich naczynek
Przewrotny to mechanizm
W Twoich dłoniach działa
Ze mną już nie ta zabawa
Duszę się dławię zaraz wykrwawię
Z oczu zejdź moich
Bielmem już zachodzą 
Miłość tu do rzeczy ma wszystko
Nie mogę jeszcze jej wyrzucić
Na wysypisko odpadów uczuciowych
Bez cierpienia życie mnie uwiera
Uśmiech rzadko na ustach zagości
Nie jesteśmy już dziećmi
Pierścionka już nie noszę
Za nędzne trzy grosze
Kosztuje dusza moja
Ciało wartości już nie ma
Zbyt często posuwane
Nie należy do mnie

poniedziałek, 4 maja 2009

liryką ponęca na patyku krolewna

Kara być musi
W sensie religii Twojej
Dopuściłam się tysiąca grzechów
Jaka ze mnie Ewa
Ona kawałek jabłka jedynie
W ustach trzymała
Później penisa smak poznała
I dzieci tyle miała
A kim ja jestem
Już nie kobietą
Człowiekiem tym bardziej
Nazwać mnie nie możesz
Żona Twoja nie zostanę
Błąd na błędzie mi wytykasz
Jestem suką ogrodnika
Co zrobić mam z miłością
Która Ciebie pogrąża
A mnie poniża
Jestem na wyciągnięcie ręki
Nie sięgasz do tych miejsc
Które niezwykłymi zwykły być
***

Świeć nad mą duszą
Posłuchasz od razu
Precz z mego serca
Tego nie usłuchasz
Twojego smutku
Brzemienia bez imienia
Udźwignąć nie zdołam
Spalam się
Od nowa powstaję
Nie lubię tkwić
W tej samej pościeli
Z okazji niedzieli
Nie pieli bez końca
Zarządca ogrodów
I schodów krętych
Wincenty lekko zmięty
***

Piosenki o miłości
Nie zaśpiewam
Strun głosowych naruszać
Zbędnie nie zamierzam
Mocno jak kochasz mnie Ty
Mało zbyt by wiedzieć
Że ową już nie jestem
Coś zmieniło się po drodze
Okres metatezy
Czas na zmiany
Nie ma już liczby mnogiej
Jestem ja
Tak jak Gombrowicz
Przez wszystkie dni tygodnia
Zbawiam siebie od nowa
I nie wiem kim jestem
Kim być mogłam
Znam to doskonale
Do poprawki dusza
Do odsiadki
Za złe zachowanie
***

Nie tworzę z radości serca
Mnie ból uśmierca
W środku sedna sprawy schowany
Szczepionka żadna pomocna
Radości między wierszami
Nie uświadczysz
Tu biuro spraw żywotnie śmierdzących
Zapukaj otworzę
Spojrzę
Już wiem

sobota, 18 kwietnia 2009

Panny

Niektóre panny są jak dziewanny
Zwyczajne proste i pospolite
Ich życie
Nic nie warte
Gdy pomysły
Z rąk drugich pochodzą
I trwożą plagiatu obrazem
Tym razem
Gdy będziesz blisko
Panno nie wydana
Z rana
Obmyślać nowe wytwory
Przeczytaj słów kilka
Nie wywołasz wtedy wilka
Zemsty groźnego
Dlatego używaj szarych komórek
Nie rurek
Pozbaw się kompromitacji
W tej akcji

czwartek, 26 marca 2009

Freud gastryczny pożera

Mężczyzno, mój Panie
zdejmij ubranie
i dusze na dłoni mi podaj
nie jestem godna
owocu miłości dotykać
Freuda znam tylko gastrycznego, co chcę ich zjeść, pożreć, wchłonąć. Przez żołądek do serca, przez żołądek do waginy. Wyginam się więc, z nim bitwy toczę, czasem zwycięstwa odnoszę. Staram się być niewolnicą, służką. Najchętniej jednak bywam praczką, co nad Wisłą swe sweterki od Prady pierze, tylko w chłodnej wodzie. Ręce się więc niszczą, dotknąć się nie dasz. Nie trać lecz nadziei, że coś się może zmienić. Ja jak ten kopciuszek, zrobię sobie na zimę kożuszek, w nim wyruszę i Cię wzruszę. Ty arystokrata, krew błękitna, krew złota. Nic to jednak nie zmieni, bo lubisz spółkować ze służebnicami. Nie zarażę wenerę, nie będę zbyt szczerą, bo płód nasz do beczki skryję, płachtą brudną nakryję.
nie jestem sama
lekko odziana
myśli moje wokół
jestem w amoku
myślenia
niczego to nie zmienia
tworzenia nie zatrzyma
wiekopomna chwila
gdy samotność dana
jestem roztrzepana
jak dama
Z tymi damami w łożach z baldachimem się pokładasz. Mnie prowadzisz na bezkresne łąki, na Wisły brzegi, gdzie Wars i Sawa miłości byli splątani. Damy dumnie pierś pokazują. Ja licha służka, praczka, kornie na kolana padnę, do ust wezmę snadnie. Nie trzymaj mej głowy tak mocno kochanie, bo zaraz się czymś po prostu udławię. Potem będziemy pokładali się na tej trawie, gdzie i Wars był na Sawie, a ja zmówię do Matki Boskiej litanię. Dziś tajemnica bolesna, bolesną jest kobiecość.
lecz tęsknie i marzę
o dłoniach gładkich
bez przesiadki
lecz z górki lubię
wędrówkę przez otchłanie
nie dam Ci dziś nic wartościowego
to cos złego
gdy mile miedzy nami
krzyknij do mnie
moja pani
się nie pali
dobrze będzie
pójdzie gładko
ugryź sobie ciastko
i głowę na poduszce złóż
niech nawiedzi Cię
7 muz
Mnie już nienawidzą. Te greckie lafiryndy, którym skradłam Apolla, bo zadurzył się we mnie fatalnie. Na chwilę, a nawet na dwie.

Módl się do Bozi, bo mój wzrok Cię zmrozi.

wypalimy z gliny
serca puste od środka
żadna z nas cnotka
kobieta prawdziwa
Zasadniczo pławię się w nienasyceniu luksusem. Nie mam na myśli materii. Metafizyka wita i mnie połyka. Mam na jej punkcie bzika. Liżę kolory. To moje wybory. O smak idealny się rozchodzi.
oddycha myśli czuje
nawet nie pomyślisz
jak ona pracuje
całodobowo rekordowo
doskonale
uciekaj kochanie
Nie dzielę włosa na cztery włoski. Z mych ust płynie melodia żałości, złości to taka mieszanka miłości, mych uczuć bez liku. Z tęsknoty drę koty z kim popadnie. Na dnie męty pozostają. Może dziś zostanę plamą czerwoną na Klimta obrazie.
a nie okazji wyszukujesz
nie z nami te numery
szukaj lepszej bajery
bądź szczery powiedz do cholery
że o dymanie ci chodzi
pomódl się do Bozi
by chuć Twą ochłodziła
i Ciebie ocaliła
Perwersja mnie dopada. Rozprysnąć się na płótnie. Farbą suchą pozostać, by usta ludzkie nigdy nie przestały mówić. Och. Ach.

Zahukana

Z zahukanej dziewczynki przeistoczyła się w piękna kobietę.
Opera za trzy gorsze
Podejdź tu ach proszę
Wywaru Tobie naparzę
A jakże z rumianku
I dodam tymianku
Ku pokrzepieniu odwagi
Co śni się nocami
Wtedy Anka jak firanka
Na Tobie faluje
Złość w sobie czuję
Zło w zarodku zniszczę
I siebie zobaczę
Ironia polega na tym, ze ta piękna kobieta będzie przeistaczać się powoli w podstarzałą matronę. Ale jak na razie cieszy się, że ma cycki jak się patrzy, trochę tam, trochę tu i uśmiech od ucha do ucha
Lecz bez Ciebie
Nie jesteś moim panem
Zaś emocjonalnym czupiradłem
Kloszardem na balkonie
Z papierochem w ręku
I palce drugiej ręki
W ciepłej waginie
Tej dziewki
Nie pożal się Boże, kośćmi pokrytymi cienką warstwą skóry. Ona nie z obozu. Ona z raju. Tą rozkoszą jest to co wokół. Bez zbędnej gadki. Zbiera gratki dla siebie, bo życie ceni i nie ma barwy kamieni. Będzie jak zechce.
Co niedawno u nas tu była
Ledwo co jej nie zabiłam
Gdy was bawiących się wzajem nakryłam
Nie była to chwila miła
Ani prawdy całej oblicze
Zapalę dwa znicze
Dla Ciebie i dla mnie
Pierwsze jako że wymazuję
Postać Twą z pamięci
Z chęci pogrzebania
Tajemnicy czczego łkania
Drugą że aniołem byłam
I siebie zbeszcześciłam byłam
Gdy twarz Twoją ujrzałam
I z serca całego pokochałam
Teraz nie ma nawet Twego cienia
Jak dobrze i miło
Że się to już skończyło
Potrzebuje zieleni. Szaleni u jej stóp polegli. Pole walki zalegli. Spokoju żąda ona. Kobieta złożona.

czwartek, 12 marca 2009

Ejakulacje.

Jak przystało na piękność tronową, muszę także zajmować się pięknymi rzeczami. Poezja więc brzmi jak balsam dla uszu brutalnością zranionych. Tworzę więc wysiadując godzinami. Godzinami rozmyślać, tylko ja i tron. Godzinami rozmyślam także o muzach męskich serce artystki poruszających. Muzy męskie mają trzydniowy zarost, którym przyjemnie łechtają moje policzki.
Moment tworzenia
Niczego nie zmienia
Wszak nie będzie
Żadnego zbawienia
Droga do zagłady
Jest prosta
Nieboska
Przy łechtaniu dochodzę do momentu, w którym łączę się z istotami nadprzyrodzonymi. Nie wiem, jak im na imię. Iluminacje są niezwykle przyjemne. Wydaje wtedy z wątłej piersi bezgłośny krzyk. Panowie zarostem przyobleczeni lubią bardzo ten krzyk, wtedy czują się spełnieni. Trochę bardziej niż ja chyba. Nad tym jednak zastanawiać się nie będę. To jakaś metafizyczna zagadka jest, w tym akcie iluminacji – ich ejakulacji – przeze mnie nie zgłębiona.
Wzgardziwszy nią snadnie
Rzeknę „nieładnie Boże
Że tworzę
Wersy jak zebra na pasie
Ruchu gwałtownego
Proste jedna za drugą
Poukładane
Wypełniłeś me serce
W podzięce za to
Że jestem płodna
Siebie nawet niegodna
Słów parami
Nie jesteśmy sami
Wyrazy z nami
To mnie mami
Do upadku doprowadza”
W dolinie mego spanienia dostrzegam jednak rozkosz. Kontempluje me własne zepsucie, z nim mi do twarzy, z nim jestem sobą. Bardziej prawdziwa niż sama prawda bywa.

poniedziałek, 9 marca 2009

Tronowy manifest.

Aleksandro boska,
jesteś taka beztroska
madrości brzemię dźwigasz
tak bez gadania
lubie Twoje anegdoty
nawet gdy drzesz ze mną koty
dziewczyna z Ciebie wspaniała
bez narzekania i spania
po kawach dziesięciu jesteś słodka
masz to od środka
na co liczy każdy głupi
tu sie przewróci i padnie
na ryja
nadeszła chwila
napisze krótko
bądź ze mną myślami
zawsze i wszedzie
rymami powiedz że będzie
jak będzie

***

Najdroższa Katarzyno!
Niech Twe rymy nigdy nie przeminą
Bo jesteś mi miłą
Niby siostrą, matką
rodziną!
Niedługo do poetek wybitnych panteonu
Czytelnicy wierni Cię wybiorą
Bo Ty jedna wiesz
Jak metafizyka fika
i poezji się wymyka
Niech więc się schowają wszystkie idiotki
Co ciągle uparcie udają cnotki
a one głupie podlotki
Nie wiedzą co teraz w modzie
Nie dorównają nigdy Twej urodzie
Na Ciebie mówią także: Groszek
My wiemy!
Z larw zrobisz do pieczenia proszek
Razem je upieczmy
na ruszcie
Więc się tak nie puszcie!
Lubię jak mówisz
Że artystów nie lubisz
Bo mają zgubne zamiary
Nieproporcjonalne na swoje wymiary
Więc niech Ci ten rym będzie przyjaciółko
Pierwszą wiosny jaskółką
co zwiastuje
drogę kariery
usłaną kwiatem gerbery
Powtórzę jeszcze treść słodką
Choć nie chcę być dewotką:
my piękne, młode, płodne
zamkniemy gęby modne
Tych panien z żurnalu
niech wiedzą że nam mało
ich błękitnej krwi

sobota, 7 marca 2009

Z ciasno uwiązanych krawatami do pędzli mistrzów.

Lubię męskie toalety
gdzie w liczne bidety
oddaje mocz
mężczyzn moc
Zwą mnie tronową. Mają powody. Zawsze na tronie wpadam na najlepsze plany, układam najlepsze scenariusze, najpiękniej też na tronie wyglądam. Poranki senne w toaletach spędzone. Wypróżnianie działa zbawczo na metafizykę myśli moich. Dziś jednak rewolucja się szykuję, w pochwie już ją czuję. Piecze. Żarzy. Zaraz mnie sparzy. Ale z pochwy się wymyka i na umysł się natyka, wiec…
w jednej toalecie
poeta przy poecie
wiersz składa
zaraz formę mu nada
Od dziś miłosne akty tylko z twórcami. Awangardy twórcami, jakby inaczej. Do mojej poetycznej duszy i wysublimowanego ciała tylko oni pasują. Rozmiary ich poetycznych penisów idealnie pasują do ust moich, tylko eterycznymi wersami mówiących. Ich talent połykać wraz z wydzielinami.
słownikowe eksploracje
słów możliwe konotacje
rozpadają się na fotony
w poezji wpadają szpony
świszczą i piszczą
Niech się stanie!
w tej toalecie
gdzie poeta tworzy
przy pewnym bidecie

Dziennik uniesień dziewczęcych.

O przybądź do mnie
Godzino miła
Któraś ostatnio mną pogardziła
Waginą tylko myślałam
I chłopca swego zdradzałam
Wenery cierpki smak
Poznał ot tak
Od dnia tego mu nie staje
Ach wybacz kochanie
To penisa spadanie
Którego jestem powodem
Nie skończy się to dziś wzwodem
Zaś haniebnym korowodem
Wymówek bez liku
Królewiczu bez korony
Co się boisz ognia i święconej wody
Dla ochłody okłady z rumianku przyrządzę
By zatuszować postępek swój
Tak słodki jak darowizna Ewy dla Adama
Co dusze dwie poplątała
I chuć w nich podjudzała
Od ugryzienia pierwszego
Ostatnim było już ciał splątanie
Toć to tylko kochanie
A nie upadku obraz cały
Nie od parady zwą mnie
Księżniczką przeklętą
Mężczyzn kusicielką
Stojącą na bluźnierstwa straży
Która waży idee nowomodne
Z prawem moralnym niezgodne


***


Usta w ciup
Wargi w dziób
Kosmiczna rewolucja wita
Bo królewna na niego siada
Zaraz rytm nada
Cnota marnota
Poszła w las
Tam jeszcze nie było was
Panowie mili
Wyście to nie urodzili
Moich rozwartych warg
Nosicie kaszmirowe marynarki
Nie ma w nich ani szparki
Dla przyspieszonego oddechu
W tym bajecznym grzechu
Mchem porośnięte komnaty
Mojej gwiezdnej chaty
Mówią mi kopciuszku
Jesteś dobry w łóżku
Wiercisz się kręcisz
Prącie ponęcasz
I fontannę rozkręcasz

niedziela, 1 marca 2009

klubowym larwom na pokrzepienie serc oraz waginy

klubowej larwy
los marny
ciągle się lansuje
z kobietami całuje
ustka w dzióbek składa
królewna nie lada
Między nami iskrzy. Planeta zimnych ogni. Na karcie kredytowej je odnajdę. Drzwi do sypialni masz już otwarte. Płać tylko zacnie. Szacownie się ubieraj. Wiochy nie rób przy znajomych. Z innymi dzidziami pocmokać pozwól się. Za pocałunek dłoni mej.
źródła helikonowe płyńcie we mnie
ze mnie kilogramy spadajcie
dotykajcie
pośladków naprężonych
piersi do karmienia gotowych
chwilo trwaj
spragnionej mnie nie zostawiaj
niech prężny penis między piersiami chłoszcze
ja nam łoże wygodne umoszczę
nęć mnie ponęcaj
nad ciałem się znęcaj
spraw bym niewolną była
wydzieliną Twe ciało skropiła
będziemy się prężyć w nim
tysiącem barw, tysiącem kształtów
nasze ciała będą błyszczeć w ciemności
Możesz oglądać moje ciało. W koronkowych pierdołach. W opaskach na udach. Z pończochą perfekcyjnie naciągniętą. Nawet pieprzyki na plecach policzyć dam. Pachniesz zapachem sukcesu. Wonią ubrań nowych. O! Już jesteś. A ja taka zamyślona.
bez miłości
trochę złości
w tym akcie oddania
mojego konania
Twojej siły
dziś me wargi objawiły
tajemnice
dwa neony
taki jesteś rozpalony
drzewo gorejące
ciało me przeszywające
na wskroś
na początku był wstyd
który potem znikł
Wejdź. Zamknij drzwi. Zrób herbatę. Zieloną. Sobie i mi. W porcelanowych filiżankach z reprodukcją Klimta. Szalenie je uwielbiam. Och! Ty nie? Jaka szkoda. Twoja Pani widziała nowy szalik w stylu boho. Mogłabym nałożyć go na siebie, w nocy, kiedy mnie nawiedzisz.
gdy zobaczyłam w Twych ramionach
że to właśnie ona
nie ja
pada kona
potem ćmą się stała
pewnego barmana
niejasną więc relację
tę dziwną korelację
zastąpiłeś mną
prężę się dla Ciebie
czuję się jak w niebie
więc zaprowadź mnie do bram raju
w mej sukience ze skaju
Włosem łonowym zaświecę. Jak nimfa. Zaraz. Nie mam go, lecz zapuścić zawsze mogę. Sielankowy nastrój marzy mi się. Dźwięki fletu śnią się. Jestem jak Wenus co ze spermy powstała. Ja ją połykam.
choć nie masz matury
łasa jestem na zapach Twej skóry
Twa łysina
moja wydzielina
dwa serca
ciała dwa
dziś jak kochanka
wezmę do ust Twego bawidamka
 Lubię gorzki smak. Surowego białka. Podejdź bliżej. Poczuj szczególnych pocałunków czar.

Wstydobrak.

Czekam na niego. Tak właśnie. Uprzednio udałam się na tron mój zacny, aby atmosfera zdążyła się oczyścić. On myśli, że jestem eteryczna. Taką się mu jawię. Sama to zaprojektowałam. Zaprojektowałam jego myślenie, jego pożądanie. Sprytna, jak zawsze. Różne plany makiaweliczne mam w małym paluszku. Wiezie wino, raczej dobre, będzie kolacja, potem kopulacja. Najbardziej lubię się posługiwać terminami fachowymi, to tak mnie upiększa. Choć wzrok mój doskonały noszę okulary, by mądrzejszą się wydać. Ponoć mądrość upiększa. Przeczytałam o tym w "Zwierciadle", na tronie siedząc. Przy tronie mym kolorowe żurnale, o wielki świat się ocieram i coś we mnie wzbiera. Wejdzie na pokoje. Nie będziemy zbyt wiele rozmawiać. Na to na pewno nie pozwolę. Wino czerwone wypijemy, w siebie się wpijemy i będziemy całować. Wtedy drzwi alkowy dla niego otworzę. Dłonią poruszę koralikowe wejście. Światło przygaszone,aby się lepiej prezentować.
Najlepiej.
Wstydu mi brak
Wiecznie jestem na tak
Ta biała woda zdrowia mi doda
Choć niestrawności nabawiam się co noc
Napój mnie sobą
Gorzką osłodą
Która z fontanny rozkoszy wypływa
Miły wysmaruję piersi
Maseczką naturalną
Made by love
Lubię być jak gwiazda porno
Vintage star
Marylin Monroe gdyby żyła
To by się zawstydziła
Jaka jestem bezwstydna pin-up
Retro free stajl
W sypialni mej odbywa się nocą
gdy gwiazdy spadają
a w sobie mam podłużny znak
męskiej słabości
do pięknych niewieścich ciał
Mężczyzna musi się rozpędzić by dotrzeć na czas
Zostają po nim jednak w powietrzu opary
Które musze wdychać ja
Choć nie jest mi to w smak
Udam z rana, że wcale nie jestem zażenowana.

środa, 11 lutego 2009

Przebieraj mnie. Nabieraj mnie. Kalkuluj.

Ze swą fanaberią wciąż walczę. Nie zaspakajają należycie nowe metki, nowe flakoniki. Wszystko się przejadło. Pragnę doznań nowych zupełnie nieznanych, zupełnie innych. Niech nikt takich nie dozna. Będę tupać nóżkami w swoich pięknych kryształowych pantofelkach. Męczy mnie strasznie świat wokół. Czuję się ogromnie nieprzystosowana.
Sensownie bezsensownie płynę
Unosi mnie fala marzeń
Więcej i ponadto
Pstryknę palcem i mam
Tonę gdzieś pod naporem banału, a przecież nigdy nie bywam banalna. Ech!
Co za świat! Naturalnie- to on winny. Nakłada mi ołowiany mundurek, z którego nie mogę wyjść. A ja chcę latać! Jestem różnobarwnym ptakiem. Niech zabije mnie polinezyjska strzała umięśnionego wojownika. Nic mnie nie cieszy, nic nie ma smaku. Homary, krewetki i ośmiornice nie smakują jak kiedyś. Lusterko krzywo wisi, jest dziś jakieś smutne. Kryształowe pantofelki nie stukają tak pięknie. Chcę diament! Będę nim na chwilę!

Uwierz że jesteś kolejny
Który spełnia to co w duszy mej gra
Choć być może i na pewno
W sercu więcej czegoś mam
Pewnymi czasami
To uczuciem nazwane chyba
Ale tak tylko od święta
Bo droższy jest zapach i smak
Luksusu
Chcę diament, futro z norek. Chcę na Mauritius, bo tu pogoda mnie irytuje, zupełnie nie pasuje do mojego świata, do mnie. Tylko wirtualny świat zadowala. Jak mało co lub kto! Żyć będę tylko wirtualnie
Rarytasem zatem jesteś
Zawsze idealnie wyglądam. Wszędzie zwierciadła kontrolują ruch. Potrafię opanować tysiące min, tysiące uśmiechów. Przed tronem lustro mam, na nim ćwiczę, często miny i uśmiechy pełne ekstazy.
Niech poczuję rock’n’rollowe
Wirowanie w głowie
Pomacham nogą
Lewą prawą na zmianę obiema
Patrz jak ruszam ciałem
Dla Ciebie kochanie
Zwłaszcza wieczorami w klubach
Dzidziusiowo piernikowych
Szczególnie gdy humor dobry mam
Odtwarzam je po mistrzowsku w te noce, kiedy uda mi się nie zasnąć, gdy gość zapuka do drzwi, wsunie się pod kołdrę. Dzwoneczki wtedy dzwonią. Dzyń-dzyń, dzyń-dzyń.
Ten wir naszych ciał je tak porusza. Nasze ciała i dzwoneczki. Dzyń-dzyń, dzyń-dzyń.
 Spójrz na dłoni mej miłości znak
Świeci marzą o nim dziewczynki małe
Gdy kobietami zostaną
I mam go ja choć nie marzyłam
I księżniczką być nigdy nie byłam
Przy Tobie co innego
Wszystkimi nimi czuję się
Możesz wybierać
Potem długo siedzę na skraju łóżka mego i rozmyślam nad sensem
przeszłych uniesień. Chyba bez sensu. Tak bez sensu. Dzwoneczki.Dzyń-dzyń,
dzyń-dzyń. Przypomniały bezmyślność.
Zamknij oczy i poczuj
Którą z nich teraz jestem
Raz, dwa......siedem...
Przebieraj wybieraj kalkuluj
Którą z nich w mych oczach
Widzieć chcesz
Popatrz w mój tępy wzrok. Migam tysiącem kobiet, które pożądasz.

środa, 4 lutego 2009

Nieprzyzwoita.

Taka jestem skażona
Jako kobieta królewna matrona
A moja korona zniszczona
Na włosach roztrzepanych zwisa


W drzwiach swojej sypialni stanęłam. Nikogo, niczego, nic zupełnie. Wszyscy sąsiedzi węszą, czy spraszam na wizyty panów różnorakich. Kiedyś owszem. Kiedyś tak. Panowie różni. Ci w garniturach pospiesznie rozwiązywali krawaty, biurowe teczki rzucali w kąt. Ich przerażająca mnie w pewnych chwilach rozwaga znikała w mig. Gryźli podwiązki, bieliznę rozszarpywali. Raczej natarczywi, rzadko czuli. Chyba jednak nic do mnie nie czuli. Nieraz na chwilę krótką wracali, by spełnić ich zachcianki. Nigdy nie zabawiali jednak więcej niż jedną noc. Sama chyba nie chciałam. Może się trochę bałam, że zostaną w tym moim mieszkaniu, jak jakiś antyk stary, co dla swary stoi tak i mierzi. Przed lustrem tak stoję, oderwać się nie mogę. Najbardziej we własnym obliczu zakochana, Narcyzą się nazywam żartobliwie i tak ciągle patrzę na siebie skwapliwie. Prócz tego nie lubię smyczył, łacuchów złotych, kuli u nogi także nie znoszę. Choć nieraz potrzebuję i teraz właśnie tak czuję. Rozrywa mi wnętrzności od tego braku miłości. Cielesnych i duchowych uniesień, coś ze mnie aż ulatuję, że aż słabo się czuję.
Potrzebuję natychmiast królewicza
By dotknął mojego łona
Bo jestem zła i konam
Umieram zdycham boleję
Nad samotności goryczą
Metaforyką ścian czterech
Dla pogłębienia psychiki
Może pojadę do Afryki
I smak dzikości poznam
Wycieczki tylko last minute wybieram. Nie planuję, zawsze dekadencko w kasie kupuję bilet do Kairu, Zairu albo do Zimbabwe. Arabscy szejkowie w samolotach nagabują. Tylko business class, tylko wielki świat. Na czarnym lądzie pełna egzotyka. Mężczyzn niezwykle podnieca cera porcelanowa, blond lok. Czarnoskórzy amanci nęcą mnie i kuszą, pożądanie dzikie wzniecają. Aż się duszę! Weź moją duszę, bierz ciało. Bierz! Nic mnie nie przeraża, obok na seks-wczasach sekretarki szparki usługi oferują. Nie będę więc gorsza. Na sawanny trawach kocham się z nomadami, tych stron autochtonami.
Teraz mam jednak ochotę bardziej na francuską pieszczotę, więc na lotnisko pójdę. Paryż ujrzę, tam kochanków tysiące czeka na mnie. Na kloszarda chęć mnie wzięła.
Po europejsku
Lubię sweterek w serek
I do snu go zakładam
Serek uwielbiam także homo
Rano wieczorem i w nocy
Gdy nikt nie patrzy wyjadam palcem
Z głębi opakowania
Lizać i oblizywać. Robię to pasjami. Z kochankami czy bez. Nieraz własnymi palcami. Stają na wysokości zadania zlizując serek z mojego ciała.
Coraz to nowe doznania
Nie jestem już żadna matrona
Tym bardziej nie królewna
Matka ani żona
Nieprzyzwoicie czuję siebie. Taka ze mnie dama nieokrzesana.

poniedziałek, 2 lutego 2009

Wilcza jagoda.


Kobieta młoda piękna wyzwolona
Podchodzi do Ciebie i kona
Zapachem zmysłów odurzona
Szalona ona jak żona
Co męża ma zaniedbanego
Za jurnymi chłopcami okiem wodzi
Może któryś ją wyswobodzi
Z małżeńskiego pęta

Nakładam spodnie, by bardziej wyzwoloną się czuć. Nie pętają mnie już dziewczęce sukienki, które wiszą w szafach egzaltowanych panien. Nie jestem z tych. Zawsze w twarz. Zawsze to, co chcę. Patrzę w lusterko. Obok zdjęcie w ramce. Oto Marlena Dietrich. Matka rodzicielka. Siostra przyśniona. Podobieństw dostrzegam tysiące. Prócz kapelusza nakładam bergamot, anyż, bazylię, kardamon, konwalię, wetiwer, białe piżmo, paproć, drzewo lukrecji. Pierś niewielka. Doskonale! Szlachetna jest tylko miłość do młodych chłopców.

Kobieta zimna chłodna przeklęta
Cielesność jej służy
Choć ona już nie młoda
Z wiekiem dojrzewa jak jagoda
Ta wilcza zdradziecka wymarzona
Apetyt jej nie doskwiera

Pokochać świat zwierząt cały zdążyłam już. Nieokrzesanie jest dziś w modzie. Nigdy nie bywam passe, więc dziś tygrysicą, jutro lampartem, zdąże też być lwicą. Kocię pełne słodyczy.

Dwa żebra Adama i kibić smukła
Wyrzeźbiona niczym piersiówka
Co przy klatce skrycie schowana
Pusta niczyja sama
Kobieta nędzna opuszczona złowroga
Miej ją tylko za wroga
Paznokciem czerwonym twarz pokreśli Ci całą
Zapachem mdłym owinie
Będziesz jak larwa w szczelinie
Wić się aż z tęsknoty za nią skonasz
Kobieta jedyna prawdziwa wymarzona

Niewiele wiem o Darwinie, mnóstwo o predestynacji.

sobota, 31 stycznia 2009

wy-ra-zy-ob-co-brzmią


Dialogów tysiące. Gry damsko-męskie, męsko-damskie uskuteczniam. Zwyczajnie flirtuję filuternie nawijając włos na najmniejszy palec. Skupiam tym uwagę. Najchętniej mówię to, co nie przystoi panience młodej, z dobrego domu. Wymyślam często, często cytuje, co w książkach jakże zbójeckich zaczytałam. Anegdota rubaszna na każdą okazję. Ot co! Finezja.
Pójdę przed siebie
Tam nie ma Ciebie
Lecz kobiet różnych 
Świat dojrzewa
Jak drzewa wiosną

Staram się próbować sztuczek wyszukanych na damach, szczególnie tych nieoczytanych. Peszę je trochę, Ciebie jednak bardziej. Lubisz tak bardzo wyobrażać sobie. Wyobraźnie masz bowiem wielką. Głęboką. Dno jednak nieraz widać. Wtedy Ci opowiem. O niestworzonych sytuacjach, nierealnych osobach, miejscach, które istnieją tylko w mojej fantazji. Ach! Uwierz. Przecież jestem Dzidzia. Mój powab, mój urok. Wszystkich nim zachwycam.
Z beztroską 
Oddalę się od swego łona
Już nie jako królewna szalona
Lecz jako dziewczyna młoda
Której uroda i zapach spowszedniały

Rozkładam często nogi. Nie lubisz o tym myśleć. Zawsze pierwszy, najlepszy, zawsze jedyny. Mówisz pięknie pachnę. To zapach kilkunastu przed Tobą zmieszany.
To Miucci Prady zapach cały
Do lamusa odszedł dla zabawy
Wybieram Kenzo w porę
Dzikości powiew ogarnia kibić całą
Błysk oka wytężając 
Myśli tworzą obrazy
Autorytetów licznej miary 
Są nie do pary
Tak jak kobiety skrzywdzone
Każdą chciałabym mieć za żonę

Cóż. Dzidzia, niunia, jak mnie nazywasz. Loda na patyku dziś nie zrobię. W tym dniu uroczystym tylko obcymi wyrazami się posługuję. Wykopuję je z kopalińskich. Dziś fellatio. Zasuń więc zasłonę. 


Fiku miku. Robię lody na patyku.

Fiku miku
Będą lody na patyku
Czerwone czarne żółte
Słowem jednym kolorowe
Zapukaj otworzę
Dziś rozdaję banknoty. Na nich twarz ma, pierś ma. Banknoty fałszywe jednak. Poczta pantoflowa nie wystarcza. Trzeba reagować na rosnącą konkurencję, na rosnące brzuchy stałej klienteli.
Węsząc zapach zieleni
To moi anieli wzięli
Me serce w niewolę
Tronową dolę
Bez ładu i składu
Na klozecie jak w kabarecie
Przyjmuję pozę modną
Dość już tego trochę dość parszywego zajęcia. Wypłuczę jednak usta szałwią, berło wezmę w dłoń.
Gdy drzwi za nimi się zamykają
Inhaluję siebie
I jest mi jak w niebie
Bez raka żołądka
Tylko gdzieś tam od środka
Zasnę w metrze. W ramionach nieznajomego mężczyzny. Nie będzie jednak herosem. Herosi nie zaglądają do mieszkania.
Uwiera nieświadomości istnienie
Co będzie ze mną za kilka lat
Czy w ustach rozpłynie się
Gorzki smak męskiego spełnienia

piątek, 30 stycznia 2009

Niunia piosenkę zaśpiewa. Wierszydło z ust nie schodzi.

Zepsucie i degrengolada nie schodzi z mych ust.
Niunia postępowa
Dama karowa
Co as za asem wykłada
Spod spódniczki dolcegabbana
Podejdź tu do mnie szybko
Podaj swoje nazwisko
Niech ski , cki zadźwięczy radośnie
Nie będę jak Joasia przy rozdartej sośnie
Historii prawdziwej muzykę posłyszę
Zapalę dwa znicze
Ku pamięci stanów szlachetnych
A teraz podejdź tu do mnie
Obdaruj hojnie
Ach weź mnie
Bierz mnie
Jak zwierz
Taka jestem rozpalona
Poświdruj palcem głęboko
Spij nektar z moich soków
Już czuje Ciebie w mym kroczu
Wzdycham krzyczę konam
Rozkoszy nuta szalona


Ja. Dychotomiczna królewna. Dwa mózgi mam. Dwie wargi. Odgryź proszę
jedną. Częstuj się, przecież nigdy nie bywam skąpa. Chyba, że skąpo
ubrana. To zazwyczaj. Golfów nie znoszę. Tylko mini-srini, po krok. Tak sobie
kroczę z tym wydepilowanym kroczem. Powtarzam w głowie banały, komunały.
Taki mam styl®. Genetyczna anomalia.
Dziś znów poranek, na sedesie więc siadam. Tron umościłam sobie zacny.
Kwiat na desce, kwiat pod. Głowa pęka od nadmiaru pomysłów, zacnych idei,
wzruszających wierszy o pterodaktylach.
Staję przed lustrem. Zawsze je całuję. Dzięki Ci Boże! Za tę urodę,
za styl. Nie bez powodów nazywają mnie księżniczką. Wkładam
najmodniejsze konfekcje Paryż-Rzym-Mediolan. Gardzę szmateksem, tanizną, kiczem. Tylko
dobry smak. Tylko Vogue. Wielka moda.
Kroczę w mym prowincjonalnym mieście jak pani i pachnę Bruno Banani.
Banalnie mówią jedni, ja myślę, że nie. Zawsze przecież mężczyźni chcą
mnie zjeść. Wolę jednak chłopców, w tych grach niedoświadczonych. O
sobie myślę zawsze dobrze. Po części dzięki nim właśnie. Codzienne
komplementy układam w bukiety. Dorzuć jeden, dorzuć dwa, pogłaszczę Twój
napletek.

czwartek, 29 stycznia 2009

Cześć. Jestem Dzidzia




Jak każda prawdziwa królewna dzień zaczynam od tronu. Sedes wygodny. Wygodnie zasiadam. W głowie myśli bez liku już od samego rana. Tworzę wiersze więc i zapisuję na kafelkach łazienkowych. Na rzęsach jeszcze brak grubej warstwy tuszu, są tylko resztki nocnych szaleństw sennych.
Wiersz piękny układam. Tak jak i ja piękna.
Podpalam papierosa. Jak zwykle drogi, egzotyczny, obowiązkowo sprowadzany. Czekam teraz na fizjologiczny fajerwerk. Wszak jestem człowiekiem.
Przede wszystkim jednak artystką. Królewną-artystką. Czerpie wzorce austriacko-pruskie.
Dziś założę sweter po babce. Dobiorę kryształy. Nowe buty włożę też. W wirtualny świat w nich wkroczę. Amen.

Dziewuszka zębuszka
Z zielonego gaju
Z dzwoneczkiem u szyi chodzi
Rosą poranną spryskana
Taka z niej dama
Usteczka w dziubek najdroższy ułoży
Do wrót łona bramę otworzy
Pod warunkiem, że klucz odpowiednich rozmiarów
Wzrokiem przejrzystym spogląda
Na tego co ją dogląda
I ślad swój zostawia od środka
A ona taka beztroska i roześmiana
Dystyngowana lala
Po ceremonii zwarcia-otwarcia
Na tron swój powraca
Pstryk-pstryk ogniu płoń
I oświetl łazienki blask
Gdzie w kafelkach policzków
Czerwonych blask odbija się