czwartek, 12 marca 2009

Ejakulacje.

Jak przystało na piękność tronową, muszę także zajmować się pięknymi rzeczami. Poezja więc brzmi jak balsam dla uszu brutalnością zranionych. Tworzę więc wysiadując godzinami. Godzinami rozmyślać, tylko ja i tron. Godzinami rozmyślam także o muzach męskich serce artystki poruszających. Muzy męskie mają trzydniowy zarost, którym przyjemnie łechtają moje policzki.
Moment tworzenia
Niczego nie zmienia
Wszak nie będzie
Żadnego zbawienia
Droga do zagłady
Jest prosta
Nieboska
Przy łechtaniu dochodzę do momentu, w którym łączę się z istotami nadprzyrodzonymi. Nie wiem, jak im na imię. Iluminacje są niezwykle przyjemne. Wydaje wtedy z wątłej piersi bezgłośny krzyk. Panowie zarostem przyobleczeni lubią bardzo ten krzyk, wtedy czują się spełnieni. Trochę bardziej niż ja chyba. Nad tym jednak zastanawiać się nie będę. To jakaś metafizyczna zagadka jest, w tym akcie iluminacji – ich ejakulacji – przeze mnie nie zgłębiona.
Wzgardziwszy nią snadnie
Rzeknę „nieładnie Boże
Że tworzę
Wersy jak zebra na pasie
Ruchu gwałtownego
Proste jedna za drugą
Poukładane
Wypełniłeś me serce
W podzięce za to
Że jestem płodna
Siebie nawet niegodna
Słów parami
Nie jesteśmy sami
Wyrazy z nami
To mnie mami
Do upadku doprowadza”
W dolinie mego spanienia dostrzegam jednak rozkosz. Kontempluje me własne zepsucie, z nim mi do twarzy, z nim jestem sobą. Bardziej prawdziwa niż sama prawda bywa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz