sobota, 31 stycznia 2009

wy-ra-zy-ob-co-brzmią


Dialogów tysiące. Gry damsko-męskie, męsko-damskie uskuteczniam. Zwyczajnie flirtuję filuternie nawijając włos na najmniejszy palec. Skupiam tym uwagę. Najchętniej mówię to, co nie przystoi panience młodej, z dobrego domu. Wymyślam często, często cytuje, co w książkach jakże zbójeckich zaczytałam. Anegdota rubaszna na każdą okazję. Ot co! Finezja.
Pójdę przed siebie
Tam nie ma Ciebie
Lecz kobiet różnych 
Świat dojrzewa
Jak drzewa wiosną

Staram się próbować sztuczek wyszukanych na damach, szczególnie tych nieoczytanych. Peszę je trochę, Ciebie jednak bardziej. Lubisz tak bardzo wyobrażać sobie. Wyobraźnie masz bowiem wielką. Głęboką. Dno jednak nieraz widać. Wtedy Ci opowiem. O niestworzonych sytuacjach, nierealnych osobach, miejscach, które istnieją tylko w mojej fantazji. Ach! Uwierz. Przecież jestem Dzidzia. Mój powab, mój urok. Wszystkich nim zachwycam.
Z beztroską 
Oddalę się od swego łona
Już nie jako królewna szalona
Lecz jako dziewczyna młoda
Której uroda i zapach spowszedniały

Rozkładam często nogi. Nie lubisz o tym myśleć. Zawsze pierwszy, najlepszy, zawsze jedyny. Mówisz pięknie pachnę. To zapach kilkunastu przed Tobą zmieszany.
To Miucci Prady zapach cały
Do lamusa odszedł dla zabawy
Wybieram Kenzo w porę
Dzikości powiew ogarnia kibić całą
Błysk oka wytężając 
Myśli tworzą obrazy
Autorytetów licznej miary 
Są nie do pary
Tak jak kobiety skrzywdzone
Każdą chciałabym mieć za żonę

Cóż. Dzidzia, niunia, jak mnie nazywasz. Loda na patyku dziś nie zrobię. W tym dniu uroczystym tylko obcymi wyrazami się posługuję. Wykopuję je z kopalińskich. Dziś fellatio. Zasuń więc zasłonę. 


Fiku miku. Robię lody na patyku.

Fiku miku
Będą lody na patyku
Czerwone czarne żółte
Słowem jednym kolorowe
Zapukaj otworzę
Dziś rozdaję banknoty. Na nich twarz ma, pierś ma. Banknoty fałszywe jednak. Poczta pantoflowa nie wystarcza. Trzeba reagować na rosnącą konkurencję, na rosnące brzuchy stałej klienteli.
Węsząc zapach zieleni
To moi anieli wzięli
Me serce w niewolę
Tronową dolę
Bez ładu i składu
Na klozecie jak w kabarecie
Przyjmuję pozę modną
Dość już tego trochę dość parszywego zajęcia. Wypłuczę jednak usta szałwią, berło wezmę w dłoń.
Gdy drzwi za nimi się zamykają
Inhaluję siebie
I jest mi jak w niebie
Bez raka żołądka
Tylko gdzieś tam od środka
Zasnę w metrze. W ramionach nieznajomego mężczyzny. Nie będzie jednak herosem. Herosi nie zaglądają do mieszkania.
Uwiera nieświadomości istnienie
Co będzie ze mną za kilka lat
Czy w ustach rozpłynie się
Gorzki smak męskiego spełnienia

piątek, 30 stycznia 2009

Niunia piosenkę zaśpiewa. Wierszydło z ust nie schodzi.

Zepsucie i degrengolada nie schodzi z mych ust.
Niunia postępowa
Dama karowa
Co as za asem wykłada
Spod spódniczki dolcegabbana
Podejdź tu do mnie szybko
Podaj swoje nazwisko
Niech ski , cki zadźwięczy radośnie
Nie będę jak Joasia przy rozdartej sośnie
Historii prawdziwej muzykę posłyszę
Zapalę dwa znicze
Ku pamięci stanów szlachetnych
A teraz podejdź tu do mnie
Obdaruj hojnie
Ach weź mnie
Bierz mnie
Jak zwierz
Taka jestem rozpalona
Poświdruj palcem głęboko
Spij nektar z moich soków
Już czuje Ciebie w mym kroczu
Wzdycham krzyczę konam
Rozkoszy nuta szalona


Ja. Dychotomiczna królewna. Dwa mózgi mam. Dwie wargi. Odgryź proszę
jedną. Częstuj się, przecież nigdy nie bywam skąpa. Chyba, że skąpo
ubrana. To zazwyczaj. Golfów nie znoszę. Tylko mini-srini, po krok. Tak sobie
kroczę z tym wydepilowanym kroczem. Powtarzam w głowie banały, komunały.
Taki mam styl®. Genetyczna anomalia.
Dziś znów poranek, na sedesie więc siadam. Tron umościłam sobie zacny.
Kwiat na desce, kwiat pod. Głowa pęka od nadmiaru pomysłów, zacnych idei,
wzruszających wierszy o pterodaktylach.
Staję przed lustrem. Zawsze je całuję. Dzięki Ci Boże! Za tę urodę,
za styl. Nie bez powodów nazywają mnie księżniczką. Wkładam
najmodniejsze konfekcje Paryż-Rzym-Mediolan. Gardzę szmateksem, tanizną, kiczem. Tylko
dobry smak. Tylko Vogue. Wielka moda.
Kroczę w mym prowincjonalnym mieście jak pani i pachnę Bruno Banani.
Banalnie mówią jedni, ja myślę, że nie. Zawsze przecież mężczyźni chcą
mnie zjeść. Wolę jednak chłopców, w tych grach niedoświadczonych. O
sobie myślę zawsze dobrze. Po części dzięki nim właśnie. Codzienne
komplementy układam w bukiety. Dorzuć jeden, dorzuć dwa, pogłaszczę Twój
napletek.

czwartek, 29 stycznia 2009

Cześć. Jestem Dzidzia




Jak każda prawdziwa królewna dzień zaczynam od tronu. Sedes wygodny. Wygodnie zasiadam. W głowie myśli bez liku już od samego rana. Tworzę wiersze więc i zapisuję na kafelkach łazienkowych. Na rzęsach jeszcze brak grubej warstwy tuszu, są tylko resztki nocnych szaleństw sennych.
Wiersz piękny układam. Tak jak i ja piękna.
Podpalam papierosa. Jak zwykle drogi, egzotyczny, obowiązkowo sprowadzany. Czekam teraz na fizjologiczny fajerwerk. Wszak jestem człowiekiem.
Przede wszystkim jednak artystką. Królewną-artystką. Czerpie wzorce austriacko-pruskie.
Dziś założę sweter po babce. Dobiorę kryształy. Nowe buty włożę też. W wirtualny świat w nich wkroczę. Amen.

Dziewuszka zębuszka
Z zielonego gaju
Z dzwoneczkiem u szyi chodzi
Rosą poranną spryskana
Taka z niej dama
Usteczka w dziubek najdroższy ułoży
Do wrót łona bramę otworzy
Pod warunkiem, że klucz odpowiednich rozmiarów
Wzrokiem przejrzystym spogląda
Na tego co ją dogląda
I ślad swój zostawia od środka
A ona taka beztroska i roześmiana
Dystyngowana lala
Po ceremonii zwarcia-otwarcia
Na tron swój powraca
Pstryk-pstryk ogniu płoń
I oświetl łazienki blask
Gdzie w kafelkach policzków
Czerwonych blask odbija się